Nie udało się powiększyć punktowego dorobku kaliskim szczypiornistom. W środę w Opolu, po zaciętym spotkaniu podopieczni Pawła Ruska ulegli miejscowej Gwardii 28:30. Dla obu ekip, które w ubiegłym sezonie spisywały się rewelacyjnie, ten obecny przebiega jak na razie mało pomyślnie.
Zaledwie dwa zwycięstwa i miejsce na granicy strefy spadkowej w ligowej tabeli, to zdecydowanie poniżej oczekiwań. Wprawdzie sezon jeszcze długi, ale przy tak wyrównanej rywalizacji, zwłaszcza wśród drużyn ze środka tabeli, każda strata bądź zdobycz punktowa może mieć ogromne znaczenie. A zatem o wadze środowego pojedynku żadnej ze stron przekonywać nie było trzeba. MKS i Gwardia, sąsiedzi w ligowej tabeli, których różnił zaledwie jeden punkt, potrzebowali wygranej, by z jednej strony odbić nieco od siedzących im na placach rywali, z drugiej zaś by podreperować morale w zespole. Lepiej z zadania wywiązali się gospodarze, dla których było to pierwsze w tej kampanii zwycięstwo we własnej hali. Natomiast kaliszanie, którzy nie dalej jak w niedzielę przegrali z Wybrzeżem, zmuszeni byli po raz drugi na przestrzeni kilku dni przełknąć gorycz porażki.
To jak bardzo obu zespołom zależało na zwycięstwie pokazała już pierwsza połowa, w której żadnej ze stron nie udało się odskoczyć od rywala na więcej niż dwie bramki. Do 12. minuty nieco lepiej spisywali się kaliszanie prowadząc jednym trafieniem (7:6), później role się odwróciły i to oni musieli gonić wynik, ale tylko raz przewaga gwardzistów urosła do trzech trafień. Tuż przed przerwą kaliszanie znów tracili do rywali tylko dwie bramki, a i to mogło się zmienić, gdyby rzut karny skutecznie wykonał Michał Drej. Tak się jednak nie stało i podopieczni Pawła Ruska opuszali parkiet przegrywając 15:17.
W drugiej połowie, choć żadnej z drużyn nie można odmówić ambitnej walki, to gospodarze częściej zyskiwali przewagę i to okazalszą niż przed przerwą. Był moment, że odjechali na 21:17, a wkrótce na 24:19. Jednak nie zrażeni tym faktem gracze MKS-u ruszyli do odrabiania strat i to z powodzeniem. Spory w tym udział Michała Dreja i najskuteczniejszego na boisku Macieja Pilitowskiego, który tym razem doskonale spisał się także w roli skrzydłowego. Swoje na środku zrobił też Kamil Adamski.
Efekt był taki, że przewaga miejscowych znów zmalała do zaledwie dwóch bramek. Goście grali jednak nierówno i na sześć minut przed końcem po raz kolejny pozwolili odskoczyć opolanom (29:25). Tym jednak w końcówce przydarzył się spory przestój i gdyby przyjezdni efektywnie go wykorzystali, może zdołaliby odwrócić losy spotkania. Zrobili to jednak tylko częściowo. Trafieniem Dzianisa Krytskiego złapali wprawdzie kontakt na 28:29, ale po chwili równie skutecznie odpowiedział Przemysław Zadura przypieczętowując zwycięstwo swojej drużyny na 30:28.
– Był to mecz walki. Myślę, że zabrakło nam w końcówce trochę szczęścia. Mamy problemy zdrowotne w zespole, ale mimo to uważam, że zagraliśmy niezłe zawody. Szkoda, że nie przełożyło się to na punkty, których bardzo nam brakuje – podsumował spotkanie Łukasz Kobusiński, asystent trenera Pawła Ruska. W kolejnej serii spotkań czeka kaliszan jeszcze trudniejsze zadanie. W środę, 17 października, do hali Arena zawita jedna z czołowych ekip PGNiG Superligi – Górnik Zabrze. Początek spotkania o godz. 18.30.
Tekst: Karina Zachara, fot. AIS PGNiG Superligi
7.seria PGNiG Superligi mężczyzn, 11.10.2018r.,
KPR Gwardia Opole – Energa MKS Kalisz 30:28 (17:15)
Kary: Gwardia – 8.min., Energa MKS – 10 min. Rzuty karne – Gwardia – 4/4, Energa MKS 0/2.
Gwardia: Malcher – Mokrzki 6, Mauer 5, Łangowski 4, Zadura 4, Siwak 3, Jankowski 2, Kawka 2, Klimków 1, Lemaniak 1, Milewski 1, Zarzycki 1, Tarcijonas.
Energa MKS: Padasinau, Zakreta – Pilitowski 8, Drej 6, Szpera 4, Adamski 3, Bożek 2, Krytski 2, Misiejuk 2, Kniaziew 1, Piotr Adamczak, Grozdek, Klopsteg, Kwiatkowski.